Lectio Divina

 

ORATIO

 

Czas na modlitwę

W dynamice lectio divina zbliża się czas na modlitwę. Jeśli ktoś choćby pobieżnie przejrzał moje dotychczasowe wywody, stwierdzi, że przeczę teraz sama sobie, więc uprzedzam potencjalne zarzuty. Pamiętam, że jak katarynka powtarzałam, że każdy etap lectio divina to modlitwa. I teraz też powtórzę: każdy etap lectio divina jest modlitwą, gdyż jest wchodzeniem w obszar spotkania z Bogiem Żywym, Panem Umiłowanym poprzez słuchanie tego, co On ma do powiedzenia i wysiłek zrozumienia Jego słów. A jednak trzeci wielki etap lectio divina nosi nazwę oratio, czyli modlitwa, w znaczeniu, że teraz moje serce zaczyna mówić do Pana.

Odkrycie i zgoda na taką kolejność kroków modlitwy wymaga wiary i pokory, bo stoi za nią fundamentalna prawda, że tylko serce dotknięte Słowem Bożym potrafi mówić. Wcześniej jest głuche, ślepe, nieme; całkowita pustka i nicość. Jeśli próbuje samo z siebie się modlić, jest to bełkot mijający się z prawdą o Bogu i sobie samym. Dopiero spotkanie z Bogiem stwarza w nas modlitwę w Duchu i Prawdzie.

Modlitwa jest darem łaski. Jest dana, a nie jest naszym dziełem, jak moglibyśmy się łudzić. Potrafimy się modlić dopiero, gdy weźmie nas w posiadanie Duch Święty.

Dlatego tego etapu, podobnie jak wcześniej meditatio, nie da się wymusić. Przychodzi, gdy serce dojrzeje i przejrzy w Bożym świetle. Później, gdy serce potrafi już odpowiadać na Boże Słowo, czasem oratio rodzi się bezpośrednio po lectio. Nie ma wtedy sensu trzymać się kurczowo wyuczonej kolejności etapów modlitwy, bo meditatio służy zasadniczo rozgrzaniu serca, by się przebudziło i odpowiedziało na Boże wezwanie.

 

Życie duchowe – życie w Duchu

Gdy dochodzimy do momentu przebudzenia się naszego serca, zaczyna w nas kiełkować życie duchowe. W tradycji lectio divina (rozumiem przez to także tradycję biblijną i tradycję patrystyczną) życie duchowe i ogólnie duchowość jest tożsame z życiem według Ducha. Nie można go identyfikować z życiem wewnętrznym, emocjonalnym, intelektualnym, psychicznym. Jest to życie, które nie wypływa z nas samych w sposób niejako naturalny, w wyniku naszych starań, postępów. Ono rodzi się z daru Osoby Ducha Świętego

Modlitwa stanowi ucieleśnienie życia duchowego, gdyż to Duch Święty uczy nas błagań niewymownych, kształtuje w nas stan uduchowienia. Stąd należy z wielką roztropnością odróżniać w sobie sferę duchową od sfery psychicznej, gdyż prawdziwa modlitwa nie jest sprawą uczuć ani aktem intelektualnym. Modlitwa nie dotyczy wycinka naszej osoby, ale nas samych, całej naszej istoty.

 

Stanąć naprzeciw

Kiedyś odkryłam w Piśmie św. obraz, który pomógł mi zrozumieć, czym jest oratio. To wydarzenie zostało opisane w 19 rozdziale 1 Księgi Królewskiej. Eliasz został wezwany, by stanąć na górze wobec Pana (1 Krl 19, 11). Najpierw idzie 40 dni i 40 nocy przez pustynię (lectio). Przychodzi na wyznaczone miejsce i w oczekiwaniu na wyznaczony czas kryje się w jaskini (meditatio). W jaskini Eliasz rozpoczyna dialog, który zostanie powtórzony i pogłębiony, gdy prorok wyjdzie na zewnątrz naprzeciw nadchodzącego Pana. I to jest oratio.

Najważniejszym, czasem może jedynym elementem oratio jest stanięcie w obecności Bożej: wzniesienie oczu ku Bogu, spojrzenie Mu w twarz, odkrycie swej duszy, by Mu pokazać siebie całego z pragnieniem, by widzieć i być widzianym.

Od czasów grzechu pierworodnego nie jest to postawa spontaniczna – spontanicznie kryjemy się w drzewa (Rdz 3,8). Aby zacząć patrzeć Bogu w oczy, nie wpadając w iluzje samooszukiwania, konieczne jest dogłębne uzdrowienie, przemiana (nawrócenie), które zaczynają się w lectio i meditatio, a pogłębiają w oratio, kiedy serce jest rozlane przed Panem jak woda i podatne na Jego działanie.

Opowieść o Eliaszu wskazuje symbolicznie na dwa ważne momenty rozwoju duchowego. Drogą, która prowadzi do spotkania Pana twarzą w twarz, jest wypełnianie przykazań, czyli szukanie i pełnienie woli Bożej (prorok jest posłuszny rozkazom anioła). Ten trud stanowi fundament życia duchowego – Jezus zna tylko tych, którzy pełnią wolę Ojca. Natomiast probierzem, czy naprawdę się staje przed Panem, czy jedynie łudzi się samego siebie, jest dogłębna pokora i bojaźń Boża. Choć Pan nadchodził w szmerze łagodnego powiewu, Eliasz zakrył twarz.

 

Ciało ikoną duszy

Kiedy wchodzi się w oratio, trzeba przyjąć postawę ciała odpowiadającą postawie ducha. Na podstawie własnego doświadczenia uważam, że absolutnie nie powinno się wtedy siedzieć. Oczywiście, siedzenie jest naturalną pozycją w czasie lectio, ale bezmyślne obranie lub przedłużanie tej postawy może doprowadzić do przyjęcia bezosobowej relacji (jak w technikach medytacji wschodnich) lub wejścia w pokusę przeintelektualizowania (lectio i meditatio mogą się zmienić w niekończące się studium, pracę przy biurku – w Hesse’owską grę szklanych paciorków). Lectio divina nie jest powrotem w siebie, lecz wyjście naprzeciw Pana.

Tradycja Apostolska przekazała nam gesty i postawy modlitewne, które pomagają rozwijać się chrześcijańskiej modlitwie. Te gesty wyrażają postawy ducha, które rodzą się w sercu stającym w obliczu Najwyższego. Oprócz objawiania prawdy o stanie ducha postawa zewnętrzna ma moc prowadzić do postawy duchowej, którą wyraża – łatwiej ukorzyć się na kolanach niż siedząc wygodnie w fotelu. Przypomina mi się w tym miejscu myśl Sorena Kierkegaarda, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, gdy byłam jeszcze licealistką: ”Miłość ku Bogu niepoważna, niedojrzała charakteryzuje się tym, że upatruje się jej wewnętrznej głębi wtedy, gdy ręce z upodobaniem splatają się na żołądku, a z wygodnego bujaka unosi się ku sufitowi znużone snem spojrzenie”.

Gdy chcemy się modlić, trzeba wstać lub uklęknąć. Skierować się twarzą na wschód, w kierunku krzyża lub ikony, czy świętych obrazów. Można wznieść oczy lub dłonie ku Bogu; głęboko się pokłonić – raz lub wiele razy; paść twarzą na ziemię; modlić się krzyżem. Wszystkie wymienione gesty są znane z Eucharystii. Zasadniczą postawą w czasie Mszy św. jest postawa stojąca, klękamy, by wyrazić cześć i pokorę podczas Podniesienia Najświętszych Postaci, modlimy się przed krzyżem lub świętym wizerunkiem umieszczonym w prezbiterium, a jeśli jesteśmy w starym kościele modlimy się zwróceni twarzą w kierunku wschodnim (do czasów późnego średniowiecza wszystkie kościoły były orientowane, tak ważny był wymóg, by podczas modlitwy kierować się ku wschodowi). W czasie Liturgii widzimy, jak kapłan wznosi ręce i oczy ku niebu, jak głęboko kłania się przed ołtarzem w różnych momentach Najświętszej Ofiary; z Wielkiego Piątku znamy gest celebransa, który przed rozpoczęciem Liturgii pada twarzą na ziemię, podobnie modlą się krzyżem mający otrzymać święcenia diakonatu i kapłaństwa lub mający złożyć profesję zakonną.

 

Wołanie o miłosierdzie

Oratio rodzi się z głębokiego dotknięcia łaski. Droga, którą przeszedł Eliasz, by stanąć przed Panem, rozpoczęła się pod janowcem, gdzie „modlił się”, by Bóg dopasował swoją wolę do jego woli, a zaprowadziła na górę, gdzie Bóg oznajmił mu, że ma wrócić do miejsc, z których uciekł i tam wypełnić Bożą wolę.

Jednym z pierwszych doświadczeń w spotkaniu ze Słowem Bożym, gdy dotrze już do głębi serca jest ból zderzenia naszego myślenia z Bożym, który jest skutkiem grzechu zniekształcającego nasze pojmowanie siebie, Boga i świata. Oratio jest w wielkiej mierze modlitwą pokutną, wołaniem udręczonego człowieka o pomoc, gdyż widzi się Boga – dobrego, wielkiego, świętego – i dostrzega, że choć się twierdziło: „Jestem bogaty i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba”, w gruncie rzeczy jest się „nieszczęsnym i godnym litości, i biednym, i ślepym, i nagim”(Ap 3,17). Otwarcie oczu na swoją rzeczywistą nędzę zmusza do krzyku o miłosierdzie. I wtedy „głębia przyzywa głębię”(Ps 42,8) – otchłań nędzy przyzywa otchłani miłosierdzia. Bez tego fundamentalnego wymiaru modlitwy nie zrodzi się w sercu prawdziwe uwielbienie, dziękczynienie, wstawiennictwo.

Zawsze trzeba zaczynać od łez i krzyku o litość, gdyż „ducha pokuty i nawrócenia”, czyli pokory (trwania w prawdzie) nie zdobywa się jednorazowym aktem. Trzeba codziennie wzbudzać w sobie pragnienie szczerej metanoi, a pomocne są w tym tak usilne błagania, że towarzyszą im łzy (podobnie jak modlił się Chrystus wg Hbr 5,7), a także postawy, które wyrażają nasze głębokie uniżenie i nicość przed Panem.

 

Przestrzeń idealna

Oratio jest czasem, gdy się spostrzega, że pustka, którą w sobie nosimy, nie jest bezsensownym dodatkiem, raną lub brakiem czegoś. Jest to przestrzeń idealnie dopasowana do „rozmiarów” Boga, który pragnie w nas zamieszkać. Jesteśmy nieustannie kuszeni, by ją zapchać czymkolwiek – snem, obżarstwem kulinarnym, relacyjnym, intelektualnym, marzeniami… Lectio i meditatio mogą być miejscem ogromnego ucisku, bo trącona Słowem Pana wewnętrzna pustka domaga się wypełnienia. Jeśli przetrzymamy ten nacisk, to w czasie oratio mamy szansę, że w ową próżnię zacznie wchodzić Bóg. Jeśli jednak spróbowaliśmy wcześniej coś w nią wrzucić, to choć pozostała nienasycona, jest już o tę rzecz, którą usiłowaliśmy ją zapchać, za ciasna, by pomieścić Boga. Wówczas moment spotkania jest opóźniony o czas potrzebny do usunięcia z naszej głębi wszystkiego, co podsunęły pokusy.

 

Kamieniołomy

Zdarza się – jednym częściej, innym rzadziej – że każdy wysiłek wydaje się lżejszy niż trud modlitwy. Idzie tak ciężko, tak opornie, że w porównaniu z nią łupanie kamieni jawi się jako przyjemność. Jedynym pragnieniem jest uciec przed wszechogarniającym uczuciem uprzykrzenia, wstrętu, nudy. Czas próby, uprzykrzenia, opuszczenia jest jednak na tyle ważny w dynamice relacji z Panem Bogiem, że za wszelką cenę nie wolno z niego dezerterować. Inaczej całą drogę modlitwy byłoby trzeba zaczynać od początku.

Każdy musi znaleźć swój sposób na przetrwanie, ale jest kilka wypróbowanych metod, które na ogół skutkują – oczywiście tylko na tyle, że się daje z bólem dotrzymać do końca czasu wyznaczonego na modlitwę, bo na odmianę uczuć jest wyłącznie jeden sposób: krzyczeć do Boga aż wysłucha i zamieni stypę w wesele. Aby przetrwać posuchę, można wzywać wstawiennictwa Najświętszej Maryi Panny, Świętych (swoich Patronów, Patronów dnia dzisiejszego, autorów Ksiąg Świętych, które się rozważa), Aniołów Pańskich, Anioła Stróża. Można Ich prosić, by nicość mojej modlitwy zasłonili swoim oddaniem, uwielbieniem Boga, by modlili się za mnie, ale i zamiast mnie, skoro nie potrafię. Jeśli nasz duch jest na tyle otępiony, że nawet tego nie zdołamy uczynić, bo każde słowo czy myśl budzi głęboki wstręt i zniechęcenie, pozostaje pewna starożytna metoda: chodzić wolno po celi (miejscu osobistej modlitwy) znacząc ją przez swoje kroki kształtem krzyża; co jakiś czas wykonać przed krzyżem (lub świętym wizerunkiem) głęboki pokłon albo uklęknąć albo paść na twarz, i znowu chodzić.

 

Postanowienie

Kiedy Pan Jezus objaśniał losy ziarna, które padło na żyzną ziemię, wyszczególniał 3 momenty: „Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowo i rozumie je. On też wydaje plon” (Mt 13,23). Aby lectio divina mogło zrodzić owoc, coś zmienić w naszym codziennym życiu, trzeba pytać Słowo, które mnie szczególnie poruszyło, czego ode mnie chce dzisiaj, jakie jest Jego życzenie, wola, jak Je wcielić w życie.

Lectio, meditatio, oratio – nawet najgłębiej przeżyte – pozostaną bezpłodne, jeśli nie odpowiem na nie jakimś konkretnym postanowieniem. One podprowadzają do niego poprzez postawienie mnie w prawdzie, dając moc, światło, łaskę, ale decyzja wprowadzenia Słowa w czyn należy wyłącznie do mnie – i od mojej wolnej woli zależą losy Słowa, które zostało mi dane, czy w ciągu dnia zostanie zapomniane, zadeptane, zagłuszone, wyparte, czy też ofiarowane mi ziarno wyrośnie w źdźbło, kłos, a w końcu pełne ziarno w kłosie (Mk 4, 26 – 29).

W moich kolejnych doświadczeniach widzę, że Bogu zależy na przemianie i uzdrowieniu naszego myślenia i w swoim Słowie domaga się przede wszystkim od nas pracy nad naszym chorym obrazem Boga, siebie i innych.

Postanowienie wynoszone po modlitwie, które jest owocem słuchania i posłuszeństwa Słowu, a nie samodzielną pracą nad sobą (czyli według własnych planów i wytycznych, według własnych wyobrażeń o środkach i celach), przede wszystkim dotyczy pracy nad myśleniem. Po pierwsze jest to wymóg czuwania nad własnymi myślami, by je poznać i w efekcie rozpoznawać, skąd (od kogo) pochodzą i dokąd prowadzą – czy są to myśli wywodzące się z mojej natury, zsyłane przez Ducha Bożego i dobrych aniołów, czy atakujące nas wprost lub podstępnie, zatruwające jadem diabła. Gdy zaczynamy być świadomi wielkich batalii rozgrywających się o nas w naszym wnętrzu, możemy sami włączyć się w nasze życie wewnętrzne, stając się pełnoprawnymi uczestnikami, a nie tylko biernym obiektem ścierających się sił.

Od momentu, gdy wiemy, co się w nas dzieje, Słowo Boże ukazuje nam najpierw, co możemy w sobie zmieniać, poprawiać. Odkrywając przed nami nasze wady, Pan Bóg prowadzi ku myślom, z których one wyrastają. Są takie słowa-klucze do naszego całego zachowania, do całokształtu naszych postaw życiowych, które każdy głęboko w sobie nosi i powtarza w głębi serca jak „modlitwę nieustanną”. Dla kogoś może to być zdanie: „Jestem do niczego”, dla innego: „Nie wolno nikomu wierzyć”, dla jeszcze kogoś: „Muszę być najlepszy”. Codzienne postanowienie podejmowane jako owoc lectio divina może mieć formę: powtarzania swemu sercu Słowa Bożego słyszanego podczas lectio, które mówi coś przeciwnego niż ja sam sobie lub trwania w dziękczynieniu za dobroć Bożą lub choćby dostrzegania znaków dobra wokół siebie, w innych, itd.

Zmiana myślenia (oczywiście w wymiarze długoterminowym) przekłada się później na zmianę zachowań, odniesień. Ten etap to wykorzenianie wad, a potem czuwanie, by nie odrastały. Dopiero po nim następuje nabywanie cnót, czyli starania, by odwzorować w sobie szczególny rys osoby Chrystusa, upodobnić się do Niego na drodze własnego powołania.

 

Rachunek sumienia

W dynamikę lectio divina w praktyce naszego Zakonu wpisany jest także południowy i wieczorny rachunek sumienia. Podczas tego ćwiczenia najważniejsze jest, by przypomnieć sobie usłyszane Słowo Boże, spojrzeć, co się z Nim we mnie dzieje w ciągu dnia, jak Ono we mnie pracuje, jak ja z Nim współpracuję. Jeśli zapomniałem, to dlaczego? – jakie myśli, zajęcia tak mnie pochłonęły, że stały się ważniejsze niż to, co mówi Pan. Następnie należy zapytać: Jakie było moje postanowienie i jak je realizuję? A na koniec odnowić w sobie poranną decyzję.

Rachunek sumienia jest owocny, gdy jest modlitwą, a nie rozmową z samym sobą. Lepiej jest zadawać te wymienione pytania Panu Bogu i słuchać, co On o tym myśli, co On o mnie myśli.

Wtedy można zachować mimo wszystko nadzieję, że choć nic z modlitwy i postanowień nie wychodzi, to On nadal ma moc poprowadzić mnie ku zbawieniu.